piątek, 7 października 2011

Surdel- Zadni Kościelec

Budzę się w "Betlejem" skoro świt. Na szczęście październikowe świty nie są już tak wczesne, patrząc na zegarek widzę godzinę 6. Rzut oka na to co za oknem i z zadowoleniem stwierdzam "kawok" czyli zero zachmurzenia.Budzę Martę, która tylko spoglądając na mnie z wyrzutem,  rzecze: jeszcze 10 minutek. Następnie monotonne przygotowywanie się do wyjścia. Wchłonięcie jakiegoś śniadanka, rozdzielenie sprzętu(znów dwie liny na grzbiecie) i wychodzimy jakieś półtorej godziny po świcie. W planach Surdel na zachodniej Zadniego Kościelca i Stanisławski też na westowej ścianie, ale Kościelca. Tak też wpisuję w książce wyjść w Murowańcu. Mijamy po drodze stawki gąsienicowe, przy Karbie odbicie na stary przedwojenny szlak, momentami widzimy jeszcze farbę na kamieniach. Przy Zadnim Stawie odbicie do góry w kierunku Mylnej Przełęczy. Podchodząc wypatrujemy 3 metrowej rysy, którą ma się Surdel rozpoczynać. W końcu praktycznie w tym samym momencie ujrzeliśmy odpowiednie miejsce. Jest przeraźliwie zimno, nie mogę się doczekać aż zza grani Świncy wyjdzie upragnione słońce. Szybko się szpeimy i wbijam się w pierwszy wyciąg. Rozpoczyna się on pięknym, ale niestety krótkim dulferkiem. Wydostaję się na półeczkę, wrzucam frienda i dalej napieram, co chwila osadzając friendy w bocznej rysce. Dochodzę do małej przewieszki, dłonie zgrabiałe od zimna."Czujnie" rzucam do Marty po czym biorę się za forsowanie przewiechy. Chwyty jakieś małe, w palcach nic nie czuję, ale w końcu to tylko V. Jednak psychy nie starcza mi na pokonanie jej. Szybki blok i po chwili wiszę na friendzie momentalnie widząc obejście przewieszki. Mała wymiana uprzejmości z Marta, zjeżdżam na dół i już po chwili ponownie napieram. Tym razem przewieszka puszcza bez problemów. Następnie już słonecznym zacięciem do stanu, pokonując jeszcze po drodze drugą piątkową przewiechę. Szybko montuje stan z haka i frienda, krzyczę "auto", wybieram linę i zaczynam ściągać Mysię. Nagle słyszę głośne "aaaa"(tak wcale nie kurwa). Jak się okazało Mysia obciążona plecakiem odpadła na początkowym dulferku. Ten mały wypadek chyba miał niestety wpływ na cały przebieg późniejszego wspinu. Koniec końców zdyszana i zdenerowana Mysia pojawia się przy stanie. Teraz kolej na nią. Nie bez problemów forsuje powietrzne przewinięcie się na i napiera dalej. Po chwili słyszę, że jest cholernie trudno i nie ma się gdzie asekurować. Decyduje się na wycof.  Lekko stremowany, wcześniejszym niepowodzeniem panny Marty wspinam się  widząc przed sobą lufiaste zacięcie, którym usiłowała iśc Marta, lecz nagle patrzę w lewo na stary zardzewiały hak, którego przyjmuję niczym wybawienie. Okazuje się że droga skręca w lewo, a nie tak jak szła Marta dalej prosto. Swoją drogą dziewczyna ma psychę, napierać takim terenem z wątpliwą asekuracją, aż na samą myśl zacząłem się bać. Gramolę się jakoś przez mini przewieszkę i nagle w powierze wylatuje głośna, przeraźliwa dama lekkich obyczajów. To chwyt zaczął mi się wyślizgywać z ręki, ale na szczęscie udało sie jakoś ustać. Dochodzę do kolejnego haka, a za nim piękna 5 metrowa płytka niestety bez prawiej żadnej możliowości asekuracji, ale pokonuję ją bez większych zamot. Potem jeszcze tylko stan z bloku skalnego, ściągam Martę i soluję jakiś dwójkowy trawiasty teren. Marta dochodzi do stanu. Rozwiązujemy się i rozpoczynamy opalanie:)




Kilka informajci praktycznych:
- na pierwszym wyciągu friendy są naprawdę przydatne.
- koło haka z długą pętlą w prawo obchodząc przewieszkę
- pierwszy stan niewygodny, trzeba dorzucić jeszcze frienda w ładną ryskę
- drugi zaraz po wyjściu z płytki na bloku skalnym
- ostatni wyciąg można spokojnie przejśc na lotnej, albo nawet solować

1 komentarz:

  1. Zgadzam się w 100% z praktyczymi informacjami. Byłem wczoraj na surdelu i bardzo polecam. To była moja pierwsza droga piątkowa zrobiona w tatrach.

    OdpowiedzUsuń