piątek, 16 lutego 2018

Zabity w górach
Trawo, trawo zielona! szumiąca kołysko!
Żeby wzlecieć w obłoki, trzeba upaść nisko!
trzeba wspiąć się z mozołem na najwyższą turnię,
odpaść od niej i kozła wywinąć poczwórnie!
Trawo, trawo zielona! Wspólne mamy sprawy!
Tylko umarli wiedzą, o czym myślą trawy!
co szepcze kość do kości, która obok leży?
"Ach jak słodko jest leżeć! Ach jak słodko nie żyć!" 

czwartek, 5 czerwca 2014

Życióweczki

Nic tak nie poprawia nastroju w skałach jak jakaś fajna(niekoniecznie), mocna(niekoniecznie) i przede wszystkim wysoko wyceniona droga(koniecznie). Powstaje problem, która by tu drogę wybrać co by się nie zmęczyć a cyfrę w kajeciku mieć. Poniżej znajdziecie spis dróg dosyć łatwych w swoich wycenach. Dzisiaj zaczynamy od stopnia VI.1 .

Fucking Rurociąg Szara Płyta, Birórw- łatwy dół i nietrudny balderek na górze.
Nie stajemy na barierce!:)

Trzy Dupne Psy na Szperplacie Wschodni Mur, Słoneczne- Ze względu na płytowy, krawądkowy charakter drogi super droga dla pań. Dodatkowo parametr na niej nie jest żadnym problem, a sytuację mogą ułatwić odciągi po prawej.

Klasyk Nielepice- Łatwe jeśli masz ponad 180 cm wzrostu. Po prostu sięgasz do pierwszego chwytu i już nie spadasz.

Za 70 Euro Zastudnie- Męska droga, szczególnie dla tych co się wcześniej w skałach mało wspinali i mają za dużo siły. Kilka zgięć po klamach i po drodze.

Orion Proxima w dolinie wiercicy - Ekstra droga. Jedno trudniejsze, wysięgowe miejsce na dole, a potem same klamy.

Now Many Now Ticket Diabelskie Mosty- Same klamy, troszkę syfu, ale mimo to fajne!

piątek, 2 sierpnia 2013

Komunistyczne wspinanie

Pięknie! Podeszliśmy w orzeźwiającym cieniu, a tu pod ścianą pełna lampa. Zespół kursantów wbija się Zacięcie Komarnickich, a my czym prędzej szpeimy się i idziemy nieco bardziej na prawo w inne mini zacięcie, którym rozpoczynają się Prawi Wrześniacy. Jedna z pierwszych przedwojennych „szóstek”. Co tu oszukiwać jestem pełen podziwu dla braci, którzy załoili to ze swoimi konopnymi linami, trampkami, hakami za to z jajami jak u chopa z przepukliną. Póki co nasza kolej, gości łojących zdecydowanie wyższe cyfry, potężniejszym szponem, linami połówkowymi, la sportivami solutionami i innym szmerami bajerami.
Pierwszy wyciąg trójkowy, przypadł mi. W sumie jedyny brzydki wyciąg na drodze, wręcz parchaty, gdzie tam mu do pięknej choćby gnojkowej trójki. No i to w sumie jedyny minus drogi. Potem zaczynają się same ochy i achy. Wpierw Ogór wbija się w najtrudniejszy szóstkowy wyciąg. Zaczyna troszkę po prawej, ale szybko przewija się na lewo do zacięcia i nim w górę. Piękny wspin na własnej, może ze trzy haki minął po drodze. No to ja za nim, szybko w górę. Dotykam kawałka ściany siedzi mocno, obciążam i nagle pierdut w dół 25 calowy telewizor rozczłonkując się jeszcze po drodze na 14 calowe monitory i tablety, i temu podobne. Potem szczęśliwie nie ma już takich przygód. Teraz moja kolej. Wyciąg ma V czyli niby nadzwyczaj trudno, jednak dzisiaj to tak opisać można by drogę gdyby miała VI.5.

Lecz o dziwo, na tej piątce się troszkę spociłem. Zdecydowanie jeden z lepszych wyciągów, które zrobiłem. Lito, przebieganie z jednej ryski do drugiej, komfortowa asekuracja bez grama spita ani pewnie wyglądającego haka. Koniec końców po wyzbyciu się wszystkich 8 friendów i chyba też takiej liczby kości docieram do stanu z trawersu. A tu korek, kurs na stanieJ Szczęśliwie słońce grzeje, towarzystow miłe to sobie czekam. Na ogóra czeka także piątkowy ostatni już wyciąg. Czego tam  nie było ryska, mała przewieszka i też wszystko na własnejJ Docieramy na wierzchołek, a tu znów wcześniejszy kurs i kolejka do zjazdu. Korzystamy z ich uprzejmości i zjeżdżamy na ich linie na orlą perć. 

wtorek, 9 kwietnia 2013

Richterkante

Droga najdłuższa, z najdłuższym podejściem, najbardziej upierdliwym zejściem i stosunkowo najbardziej krucha spośród dróg, które zrobiliśmy w Hollentalu, no i najdłuższa(ok.350 m). Topo znajdziecie pod adresem http://www.bergsteigen.at/de/touren.aspx?ID=286 . Dosyć trudno jest pod drogę trafić, trzeba uważać by zbyt wcześnie nie skręcić pod ścianę. Ogólnie warto spojrzeć na fototopo. Mogę jedynie dodać, że mniej więcej po godzinie marszu od auta ścieżka skręci w lewo pnąc się wzdłuż  piarżyska po czym znów zakręca w prawo i mniej więcej wtedy trzeba odbijać pod ścianę.


richterkante-start w drogę po prawej od kantu

          Richterkante jest dobrze ubezepieczony, warto jedynie wziąć parę kości i taśm. W trudniejszych miejscach zawsze jest ring, a stany oczywiście są obite. Problem może sprawić jedynie kruszyzna, także czasem trzeba będzie się zastanowić przed skorzystaniem z jakiegoś chwytu. Droga obok dosyć przyjmengo wspinania zapewnia bardzo ładne widoczki. Po ostatnim VI wyciągu najlepiej się rozwiązać i jedynkowym terenem w górę. Wyjdziemy na łakę i należy wtedy poszukać chatki myśliwskiej. Obok niej biegnie wyraźna ścieżka w las. Idąc nią dojdziemy do skrzyżowania z "Marchenwiese" i tam w prawo. Jeśli wszystko poszło dobrze to po pół godzinie jesteśmy przy aucie...:) 









sobota, 9 marca 2013

[*}

Wiesz, co to jest śmierć?
Nie ma woni siana
nie ma hali zielonej
nie ma jaskrów złota
gasną gwiazdy zawilców
zmierzch barw
ślepota.
Cisza dźwięków.
Nie ma grania w żlebach.
Ciała nie pieści ni słońce ni wiatr
Nic nie chcesz - nic nie trzeba -
skończył się twój świat.
Tak żyć nie można. Muszę iść tam.
Dobyć świat dzwięków i barw z ukrycia.
Nie jest ważne życie. Nie jest ważna śmierć.
To ważne, by nie umrzeć za życia.


Teresa Harsdorf - Bromowiczowa

poniedziałek, 11 lutego 2013

Nix fur Surder

Postanowiliśmy ponownie odwiedzić Vordere Klobenwand i porwać się na to - http://bergsteigen.at/de/touren.aspx?ID=1179 . Jak widać 4 gwiazdki, 20 min podjeścia więc wybór zdawał się być idealnym i takim w istocie był. Droga praktycznei jest pozbawiona tzw. parchu. Wszystkie wyciągi trzymają trudność tj. nie schodzą poniżej 4. Na drugim wyciągu trzeba uważać na przegięcie liny, a następnie mamy wyciąg z drzewkiem, który możemy pokonać na dwa sposoby. Jeśli korzystamy z drzewa to wyciąg ma 4+, a jeśli go nie dotkniemy to mamy fajne 6+:) Potem ładny, eksponowany trawers i wspinanie zacięciem. Szczególnie ładne jest to za VI, które pokonujemy dulfrem. Po skończeniu drogi czeka na nas ławeczka, można więc rozważyć wzięcie piwa czy dwóch i delektowanie się widokami na Grosse Hollental. Droga jest dobrze ubezpieczona, orientacja bardzo łatwa. Mianowicie, żeby się nie zgubić trzeba podążać za złotymi ringami:)






Lufka:)


szóstkowa rysa


ostatni wyciąg


drzewko:)




sobota, 24 listopada 2012

Z deszczu pod rynnę


     Człowiek ze mnie bojaźliwy, niektórzy mogą to też zwać rozsądkiem. Dlatego gdy nadszedł moment długo oczekiwanego wyjazdu na prawdziwą tatrzańską wyrypę, w głowię kłębiło tylko gdzie by to zajść by było jak najpiękniej, trochę wspinaczkowo, a przede wszystkim by biały puszek nie otulił nas nazbyt szczelnie. Początkowo miała być Wysoka. Jednak ma ona jeden minus, otóż droga na nią prowadzi w dużej mierze stromym żlebem, co ówczesnych warunkach śnieżnych na pewno by dostarczyło ponadmiarową dawkę adrenaliny. Kusił też nas Lodowy, ze swoim ramieniem i koniem, który to stanowi wyzwanie li tylko wspinaczkowe, jeśli przechodzenie jedynkowych trudności wspinaczką zwać można.
      Jako że przyjechaliśmy w piątek około południa, znajdując całkiem niedrogi(5 euro) nocleg w Łysej Polanie, poszliśmy łoić tamtejsze lody. Kojarzyło mi się to z taka lajtową, bezpieczną wręcz skałkową formą zimowego wspinania, aż do momentu gdy spod Gurgulowego raka oderwał się 20 calowy monitor, bynajmniej nie LCD i przeleciał, na szczęście tylko lekko trącając moje kolano. Potem było jeszcze trochę przygód  w trakcie zjazdów, ale wracaliśmy szczęśliwy i zmęczeni.
       W sobotę wyruszyliśmy zaraz po 4 rano. Termometr wskazywał - 21 stopni, ale Alfa odpaliła bez problemu. Ajj cudne auto;) W trakcie jazdy temperatura spadła do - 26, ale szczęśliwie w górach często występuje zjawisko inwersji i dzięki temu wysiadaliśmy w trzynastopniowym upale:). Zazdrościłem Gurgulowi, który szedł tam po raz pierwszy, wszytko było dla niego nowe. Krótki postój w Chacie Zamkovskiego i za nią zaczęło się robić ciekawiej widokowo. W Chacie Teryego byliśmy około 9, wsunąłem świetną Cesnakova Polevke, ubraliśmy raki i dalej w kierunku Lodowego. Pogoda była po prostu wymarzona. Przed nami podążała dwójka Polaków. Nie powiem byłem już trochę zmęczony długim podejściem z nie najlżejszym plecakiem, więc nie trzeba było długich namów ze strony Michała, by ruszyć w stronę bliskiego, łatwo  wyglądającego żlebu, który wyprowadzał na głowną grań. Alternatywą dla tego było nużące trawersowanie zboczy Lodowego celem dostania się na jego ramie. No to ruszyliśmy ostro pod górę. Początkowo źle to to nie wyglądało, ale dwa czekany poszły w ruch. Potem żleb coraz bardziej się zwężał, śnieg był sypki. Powiedzenie, że nie było wesoło można uznać za delikatny eufemizm. Najgorzej było pod koniec gdy żleb właściwie stawał dęba, a w śniegu trudno było znaleźć oparcie. Pierwszy na grań wygramolił się Michał, a następnie rzucił mi "sznur" z taśm, przy pomocy, którego i ja wszedłem do strefy światła i nie jako do świata żywych. Znajdowaliśmy się teraz na pięknej osłonecznionej grani, prawie w pełni bezpieczni. Szybko się związaliśmy i podążyliśmy na pobliski wierzchołek Lodowego. Po 5 minutach znaleźliśmy się na szczycie. Zaczęliśmy się rozglądać szukając dorgi zejścia. Miałem wrażenie, że kiedyś jucz tu byłem, na dodatek szczyt nieopodal wydawal się wyższy. Jeszcze rzut oka na żleb i byłem pewien, że jesteśmy na Lodowej Kopie, co nas też jakoś szczególnie nie zmartwiło:)
    W końcu pozostało nam tyko schodzenie , bez konieczności pokonywania żadnej postrzępionej grani. Wrażeń na dziś mieliśmy serdecznie dość. Droga do auta była nudna w porównaniu i minęła szybko w porównaniu z pewnie nie więcej niż 30 minutami spędzonymi w żlebiku:).


Lodospadzik:)


podejście do "Terinki"


widok z tarasu w Terince


tam mieliśmy być


fot. Michał Gurgul