sobota, 15 października 2011

Staszel

Gulp. Blee... czuję  wczorajszą wódkę pomieszaną z piwem. Po omacku szukam czegoś do picia bojąc się skończyć jak Smok Wawelski. Znów przychodzi mi budzić słodko śpiącą istotkę obok. Pewnie mnie za to znienawidzi.... Albo już to zrobiła, ale szczerze mówiąc teraz mam to w dupie. (następuje pasjonujący opis czynności każdego wspinacza przodowego, które czyni by wyjść na wspin). Dziś przed nami długa droga więc czym prędzej nad Czarny Staw Gąsienicowy poganiając fotoamatora idącego za mną. Jaka szkoda, że nie mamy kajaka... Jeszcze trochę w górę szlakiem na Skrajny Granat, chwilka głazami(słysząc przeklinającego fotoamatora) i staję pod ścianą. Pierwszy wyciąg idzie sprawnie, potem jeszcze tylko przenoszę stanowisko. Sławetna romboidalna płyta należy do Mysi. Trzeba przyznać, że dziewczyna bardzo ładnie wywiązała się z zadania. Teraz moja kolej na najtrudniejszy, piątkowy wyciąg. Trochę kluczę to w prawo, to w lewo , ale w końcu obchodzę trochę na lewo  widzę spita i już bez emocji w górę. Następnie chyba trzy wyciągi nie warte wspomnienia czyli krucho i syfiato. Na szukaniu ostatniego mija nam trochę czasu, nie przyszło nam do głowy, że trzeba aż tyle skały obejśc żeby na niego trafić. Tym razem V- przypada na Myszę, która po znalezieniu znakomitego patentu( ej wiem jak iśc ! w górę) szybko go pokonuje. Ucieszeni wczesną porą i tym, że pozostało nam tylko 100 m jedynkowego terenu śmigamy do góry. Jak się okazało było to 100 metrów ale w pionie;) Przynajmniej poćwiczyliśmy lotną asekurację. Wychodzimy na szlak przed 18 i spadamy do betlejem.

Zaznaczony przebieg ruty



Rady praktyczne:
- pierwszy piątkowy wyciąg rozpoczyna się małym obejściem w lewo
- przed ostatnim wyciągiem trzeba paredziesiąt metrów zejść w dół widoczną ścieżką, a potem w górę aż do końca trawnika
-najlepiej po skończeniu ostatniego wyciagu zjechać z niego i zejść do Koziej Doliniki

wtorek, 11 października 2011

Klasycznie na Klasykach




Korzystając z cudownej pogody, jaka ostatnio zapanowała nad Tatrami postanowiliśmy z kolegą uskutecznić mały wypadzik w Tatry.
Nietstety na skutek m.in. korków na drodze do Palenicy w "Piątce" byliśmy dopiero około 17 więc nie pozostało nam nic innego jak popatrzeć na jutrzejszy cel w pięknych promieniach zachodzącego słońca. W niedzielę pod ścianą Zamarłej zameldowaliśmy się koło godziny 9:30 i po krótkim oczekiwaniu aż wyciąg ukończy poprzedzający nas trójkowy zespół, wbiliśmy się w ścianę drogą "Lewi Wrześniacy". Pierwszy trójkowy wyciąg poprowadziłem ja, aż popod przewieszkę, gdzie można było założyć stan chyba z jakiegoś spita i haka. Następnie prowadzenie przejął kolega, sprawnie forsując przewieszkę i dalej wspinając się ryską do drugiego, także kursowego stanowiska. Ostatni wyciąg był piątkowy z dość fajną przewieszką, a następnie prowadził rysą do góry no i było na nim sporo haków. Niestety nie udało mi się dociągnać aż do grani, więc ściągnałem partnera i przewinęliśmy się na drugą jakże odmienną od wygrzanej słońcem ściany, stronę grani. Potem już tylko zjazd do Orlej Perci i dwa zjazdy ze stanu nieopodal Zmarzłej Przełęczy do podstawy ściany, w tym jakieś 20 metrów wolnego, emocjonującego zjazdu. Ogólnie droga na pewno godna polecenia, żadnych trudności orientacyjnych, lita skała, świetna asekuracja. 






Drugiego dnia po przejściu przez Świstówkę na tabor udaliśmy się pod najdalej wysuniętą na południe skałkę podkrakowską czyli Mnicha. Zaatakowaliśmy jego północno - zachodnią ścianę drogą Orłowskiego. Pierwszy wyciąg prowadzi fajną ryską, po drodze można było napotkać zaklinowanego frienda. Wyciąg kończył się przewieszką, ubezpieczoną spitem. Następny wyciąg był już piątkowy i forsował trochę wilgotny kominek, potem odbijał w prawo zacięciem, ale ja niestety dalej wydarłem kominem na wygodną platformę, gdzie droga łączyła się z klasyczną. Po drodze na wierzchołek była jeszcze piękna, chyba piątkowa przewieszka. Ogółem fajny bezciśnieniowy wspin. Z Mnicha jeszcze tylko jeden zjazd i robota na dziś skończona. Nazajutrz w ramach odpoczynku psychicznego zrobiliśmy łatiwjeszego z Wacławów, a trudniejszego odpuściliśmy z powodu nadciągających chmur,z których potem "wykluła" się całkiem niezła burza;)  




 

niedziela, 9 października 2011

Grań Kościelca

Nie, wcale  nie pomyliłem się, w tytule nie ma literówki. Po ukończeniu drogi Surdela na Zadnim Kościelcu i małym LB przenieśliśmy się na Mylną Przełęcz, gdzie Mysz bez chwili namysłu wbiła w mocno eksponowaną grań. O dziwo szło jej bardzo sprawnie i po chwili mogłem już startować tym razem w hiperwygodnych podejściówkach La Sportivy do stanu. Potem jeszcze małe udoskonalenie go polegające na założeniu kontry z friendów i po chwili mam przed oczyma widok szczytującej Myszy. Po krótkiej chwili szczytowaliśmy razem napawając się  kameralnym widokiem na otoczenie Kościelca.

Mylna Przełęcz




piątek, 7 października 2011

Surdel- Zadni Kościelec

Budzę się w "Betlejem" skoro świt. Na szczęście październikowe świty nie są już tak wczesne, patrząc na zegarek widzę godzinę 6. Rzut oka na to co za oknem i z zadowoleniem stwierdzam "kawok" czyli zero zachmurzenia.Budzę Martę, która tylko spoglądając na mnie z wyrzutem,  rzecze: jeszcze 10 minutek. Następnie monotonne przygotowywanie się do wyjścia. Wchłonięcie jakiegoś śniadanka, rozdzielenie sprzętu(znów dwie liny na grzbiecie) i wychodzimy jakieś półtorej godziny po świcie. W planach Surdel na zachodniej Zadniego Kościelca i Stanisławski też na westowej ścianie, ale Kościelca. Tak też wpisuję w książce wyjść w Murowańcu. Mijamy po drodze stawki gąsienicowe, przy Karbie odbicie na stary przedwojenny szlak, momentami widzimy jeszcze farbę na kamieniach. Przy Zadnim Stawie odbicie do góry w kierunku Mylnej Przełęczy. Podchodząc wypatrujemy 3 metrowej rysy, którą ma się Surdel rozpoczynać. W końcu praktycznie w tym samym momencie ujrzeliśmy odpowiednie miejsce. Jest przeraźliwie zimno, nie mogę się doczekać aż zza grani Świncy wyjdzie upragnione słońce. Szybko się szpeimy i wbijam się w pierwszy wyciąg. Rozpoczyna się on pięknym, ale niestety krótkim dulferkiem. Wydostaję się na półeczkę, wrzucam frienda i dalej napieram, co chwila osadzając friendy w bocznej rysce. Dochodzę do małej przewieszki, dłonie zgrabiałe od zimna."Czujnie" rzucam do Marty po czym biorę się za forsowanie przewiechy. Chwyty jakieś małe, w palcach nic nie czuję, ale w końcu to tylko V. Jednak psychy nie starcza mi na pokonanie jej. Szybki blok i po chwili wiszę na friendzie momentalnie widząc obejście przewieszki. Mała wymiana uprzejmości z Marta, zjeżdżam na dół i już po chwili ponownie napieram. Tym razem przewieszka puszcza bez problemów. Następnie już słonecznym zacięciem do stanu, pokonując jeszcze po drodze drugą piątkową przewiechę. Szybko montuje stan z haka i frienda, krzyczę "auto", wybieram linę i zaczynam ściągać Mysię. Nagle słyszę głośne "aaaa"(tak wcale nie kurwa). Jak się okazało Mysia obciążona plecakiem odpadła na początkowym dulferku. Ten mały wypadek chyba miał niestety wpływ na cały przebieg późniejszego wspinu. Koniec końców zdyszana i zdenerowana Mysia pojawia się przy stanie. Teraz kolej na nią. Nie bez problemów forsuje powietrzne przewinięcie się na i napiera dalej. Po chwili słyszę, że jest cholernie trudno i nie ma się gdzie asekurować. Decyduje się na wycof.  Lekko stremowany, wcześniejszym niepowodzeniem panny Marty wspinam się  widząc przed sobą lufiaste zacięcie, którym usiłowała iśc Marta, lecz nagle patrzę w lewo na stary zardzewiały hak, którego przyjmuję niczym wybawienie. Okazuje się że droga skręca w lewo, a nie tak jak szła Marta dalej prosto. Swoją drogą dziewczyna ma psychę, napierać takim terenem z wątpliwą asekuracją, aż na samą myśl zacząłem się bać. Gramolę się jakoś przez mini przewieszkę i nagle w powierze wylatuje głośna, przeraźliwa dama lekkich obyczajów. To chwyt zaczął mi się wyślizgywać z ręki, ale na szczęscie udało sie jakoś ustać. Dochodzę do kolejnego haka, a za nim piękna 5 metrowa płytka niestety bez prawiej żadnej możliowości asekuracji, ale pokonuję ją bez większych zamot. Potem jeszcze tylko stan z bloku skalnego, ściągam Martę i soluję jakiś dwójkowy trawiasty teren. Marta dochodzi do stanu. Rozwiązujemy się i rozpoczynamy opalanie:)




Kilka informajci praktycznych:
- na pierwszym wyciągu friendy są naprawdę przydatne.
- koło haka z długą pętlą w prawo obchodząc przewieszkę
- pierwszy stan niewygodny, trzeba dorzucić jeszcze frienda w ładną ryskę
- drugi zaraz po wyjściu z płytki na bloku skalnym
- ostatni wyciąg można spokojnie przejśc na lotnej, albo nawet solować